Władysław Kościelniak (ur. 21 września 1916 w Kaliszu, zm. 13 listopada 2015 tamże), artysta grafik, rysownik, autor ekslibrisów, plakatów, historyk z zamiłowania |
|
![]() |
Jubileusz ze szkicownikiem
Dziewięćsetny odcinek "Wędrówek ze szkicownikiem" stał się okazją do zorganizowania w
Galerii "Wieża Ciśnień" prezentacji dorobku Władysława Kościelniaka. Wystawa obejmuje kilkadziesiąt prac przedstawiających zabytki naszego regionu, niewielką część tego, co w ciągu minionych 18 lat artysta opublikował w "Ziemi Kaliskiej", z którą związany jest od początku jej istnienia. Dodajmy, że swoje teksty i szkice publikuje również na łamach "Kalisii". Robert Kordes, Kalisia Nowa nr 8/99
Przemierzając przez lata kaliskie ulice oraz okolice
swego miasta i odległe wioski (zawsze w charakterystycznym berecie i z
nieodłącznym szkicownikiem), w niezliczonej ilości rysunków i szkiców
stworzył jedyne w swoim rodzaju artystyczne archiwum. Zawiera ono
artystyczną dokumentację wszystkich 84 drewnianych kościołów w byłym
województwie kaliskim, 21 tek rysunków przedstawiających miasta i
miejscowości gminne, a także najpiękniejsze zabytki tego regionu. Na łamach
"Ziemi Kaliskiej" ukazało się już około 850 jego bardzo
poczytnych, ilustrowanych rysunkami, cotygodniowych felietonów z cyklu
"Wędrówki ze szkicownikiem".
Zbigniew Kościelak, Kalisia Nowa nr 12 2000 Grafika przedstawia kaliski Główny Rynek. Autor podarował ją prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej, Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, podczas jego ostatniej wizyty w Kaliszu, jako dar od mieszkańców miasta.
Koniec mojego wieku Urodziłem się w Kaliszu tak dawno, że pachnę jeszcze dziewiętnastym wiekiem, jak ubranie przesycone naftaliną. Z tym miastem przeżywałem i przeżywam jego wzloty i smutki, kawał jego historii, w której czynnie uczestniczę. Był to okres, w którym pamiętam budowę secesyjnych domów, kobiety ubrane w tak długie kiecki, że ich końce ciągnęły się po chodnikach.
Ich ogromne
kapelusze z ogrodami sztucznych kwiatów trzymały się na kopcu bujnych włosów
przymocowane wielką szpilą. Pamiętam oryginalne stroje ludowe z
podkaliskich wsi. Gospodynie ubrane w czasie uroczystości i świąt w piękne
nakrochmalone czepce z wielką także nakrochmaloną kokardą, spod której
czerwieniły się sznury korali. Pamiętam także i gospodarzy przyjeżdżających
we wtorki i piątki na targ, ubranych niemal zawsze w długie buty z
cholewami. Kupiony u Żyda słony śledź trzymany za ogon i uderzony o
cholewę dla strząśnięcia śledziowych łusek i soli, wraz z kupioną bułką
były śniadaniem oczekującego na kupca . Władysław Kościelniak, Kalisia Nowa nr 12/2000
Uroki mojego miasta
WŁADYSŁAW KOŚCIELNIAK, Kalisia Nowa nr 8/2000
Miejsce magiczne Kaliski artysta grafik, Władysław Kościelniak, podarował swoją pracownię wraz z wyposażeniem i zbiorami rodzinnemu miastu, prosząc o powierzenie opieki nad nią Książnicy Pedagogicznej im. Alfonsa Parczewskiego w Kaliszu. Z darczyńcą rozmawiamy nie tylko o tym wydarzeniu, ale również o innych sprawach. Panie Władysławie, dlaczego wybrał Pan właśnie Książnicę Pedagogiczną? Do tej placówki mam największe zaufanie, umocnione wieloletnią współpracą. W zasadzie prace graficzne powinny trafić do Muzeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej, ale jego pracownicy nie wyrazili zainteresowania ich pozyskaniem. Kiedyś usiłowałem przekazać tam moje autorskie plakaty, ale tę propozycję też zbyto milczeniem. Zanim podjąłem decyzję o przekazaniu pracowni, przeprowadziłem rozmowy z żoną, synem i wnukiem. Powiedzieli, że postępuję właściwie. W koszu, który pan widzi, są tylko szkice, w szufladach i m.in. w bieliźniarce są rysunki już dopracowane, a jeszcze w innym miejscu teki przygotowane do ekspozycji. Mam ogromne zbiory fotografii z Kalisza i okolic, wiele przekazałem już wcześniej do Książnicy Pedagogicznej. W pięciu szufladach są zdjęcia rodzinne, dokumentacja z wystaw i różnych imprez. A choć nie jestem malarzem, także obrazy, bo bez nich ani rusz. W którym roku tu Pan zamieszkał? W 1959. Byłem wtedy radnym, a równocześnie sekretarzem Społecznego Komitetu Obchodów XVIII Wieków Kalisza, stąd dużo czasu spędzałem w ratuszu. Pewnego dnia architekt miejski oznajmił mi: - Panie Władysławie, niech pan idzie obserwować budowę swojej pracowni. Żeby otrzymać przydział, musiałem przenieść się z ul. Częstochowskiej na ul. Górnośląską. Przez te lata ustalił się taki rytm pracy, że przychodzę tu po ósmej, później schodzę do mieszkania na obiad, odpocznę trochę i znów tu wracam. Chciałem pracownię - podobnie jak mieszkanie - wykupić, ale w administracji usłyszałem: - Zgodzimy się, jak pan przebije tu z mieszkania schody wewnętrzne. Zamówiłem dokumentację, z której wynikało, że straciłbym 20 procent powierzchni. A poza tym nie narusza się struktury magicznych miejsc... Ileż tu u mnie było gości! Mój syn Cyprian prowadził kiedyś zeszyt, do którego wpisywali się ludzie odwiedzający to miejsce: pisarze, malarze, dziennikarze. Wielu z nich przyjaźniło się z moim bratem, Mieczysławem, więc przyjeżdżając do Kalisza, mieli się gdzie zatrzymać. Był m.in. Jan Parandowski, którego syn biegał po dachu nad pracownią. Pokazywałem niedawno komuś zdjęcia, kiedy podczas jubileuszu podejmowałem Marię Dąbrowską i Tadzia Kulisiewicza, z którym się później zaprzyjaźniłem na wiele lat. Utkwił mi z tego czasu w pamięci obraz, jak księgowy w ratuszu wypłacał pani Marii diety. Były to dwa banknoty i wiele monet. Każdą z nich dokładnie sprawdziła... Tych spotkań z Dąbrowską miał Pan chyba więcej... Pokażę panu zdjęcie z jubileuszu 50-lecia pracy twórczej pisarki, który odbywał się w Związku Literatów Polskich. Przyjechałem tam z moim bratem, Mieczysławem, a także z pisarzem Michałem Rusinkiem. Niestety, spóźniliśmy się. W sali było bardzo tłoczno, ale ktoś krzyknął: - Jeszcze jest delegacja z Kalisza. Przeniesiono mnie ponad głowami przed oblicze jubilatki i moment wręczenia jej kwiatów został utrwalony na fotografii. Są tu w szufladzie dziesiątki takich zdjęć, ogromny miszmasz, który wymaga uporządkowania, a w nim historia Kalisza i moja. Zdjęć jest dużo, bo sam często fotografuję. Czy to, co widzę na obrazie, to ulubione przez artystów podwórze przy ul. Kadeckiej? A właśnie, że nie. Tak wyglądało podwórko na rogu ul. Grodzkiej i ul. Szklarskiej. Dziś to miejsce wyporządniało. A tu jest moja grafika z cyklu poświęconego ochronie przyrody. Patrzę na tę dzisiejszą sztukę i trochę mi żal, że za mało w niej twórczości, a za dużo akademickości wyniesionej z uczelni. Powiem wręcz, że młodzi artyści boją się człowieka jak diabła. Jeszcze go wprawdzie osobno narysują, ale w kompozycji umieszczają bardzo niechętnie. Nieocenioną inspiracją dla Pana twórczości były podróże... W Gdańsku studiowałem z kolegą, który później podjął pracę zgodną ze swoim ekonomicznym wykształceniem. Będąc w Warszawie, spotkałem go w teatrze. Jak się okazało, był już w tym czasie dyrektorem „Centromoru" - instytucji państwowej, która zajmowała się kupowaniem i sprzedażą statków. Później został konsulem w Kalkucie. Kiedy po około czterech latach jego misja dobiegała końca, napisał do mnie: „Władek, przyjedź do mnie. Posiedzisz miesiąc, półtora - ile zechcesz". Opłaciłem sobie tylko podróż i rzeczywiście posiedziałem sobie u niego w Kalkucie. Zrobiłem wtedy tzw. malowany reportaż. Do dzisiaj zachowałem te obrazy, których jest bodaj 21. Miałem kłopoty z ich przywiezieniem, bo są dosyć duże. Wtedy, w połowie lat 60., byłem jednym z niewielu polskich turystów, bowiem niezbędne było uzyskanie wizy hinduskiej i jeździli tam głównie dziennikarze. Przejechałem Delhi, byłem w świętym mieście Benares i najdłużej w Kalkucie. Codziennie dostawałem do dyspozycji samochód z szoferem, który pełnił równocześnie funkcję przewodnika. Po powrocie miałem wystaw co niemiara. Wystawiałem również w Warszawie, w Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Indyjskiej. Jedną z moich grafik Elżbieta Dzikowska umieściła na okładce „Kontynentów". Pokażę panu kilka obrazów. Ten powstał od strony dzisiejszego Bangladeszu. Jest odpływ i łodzie przewożące słomę ryżową zostały na brzegu. Tutaj namalowałem olbrzymi park w środku Kalkuty. Trawa była koszona sierpami przez kilkadziesiąt kobiet. Kiedy dochodziły do końca parku, na jego początku trawa już sięgała pasa. Ten obraz powstał nad rzeką Hugli - jednym z ramion Gangesu. Zaskoczyło mnie, że poza przewoźnikami nie widzę ludzi. Okazało się, że mam ich za plecami. Chcieli zobaczyć, co maluję. Słyszałem wiele dobrego na temat Pańskich pogadanek o historycznych miejscach Kalisza w Telewizji Tele-Top. Tak pochłonęły mnie dzieje miasta, że kiedy dziennikarze przychodzą do mnie z kamerą. Ja niemal nie muszę się przygotowywać, a jedynie uprzytomnić sobie, o czym mam mówić. Ponieważ dają mi 8-10 minut na temat, o którym powinno się mówić co najmniej godzinę, najtrudniej jest zdecydować, które z wydarzeń były najważniejsze, a które można pominąć. Wczoraj mówiłem o alei Wolności, a na tym obrazie widać, jak wyglądał teren, na którym powstała ta ulica. Są w nim pewne zafałszowania. Między innymi autor pominął strugę, która płynęła dzisiejszymi ulicami Kościuszki i Fabryczną, a uczynił to, i by umieścić szpitalny kościół pw. Świętej Trójcy, dla którego to obraz powstał. Nie uważa Pan, że „Leksykon kaliski" warto] wydać w formie zwartej publikacji? Od dłuższego czasu błagam władze miasta, by pomogły mi w wydaniu „Leksykonu kaliskiego", który ukazywał się w „Ziemi Kaliskiej". Jest to zebrane, i przygotowane do druku przez Kaliskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk i na tym koniec, bo nie ma pieniędzy. Mnie samemu udało się zebrać 6 tys. złotych, ale to za mało. Podobnie jest z inną moją książką, pt. „Prosną - rzeka mojego miasta". Jest Pan postrzegany jako osoba, która I skutecznie potrafiła zintegrować środowisko plastyczne regionu. Dziś to środowisko jest zatomizowane... W 1947 roku powołaliśmy do życia Kaliskie Koło Plastyków, a cztery lata później czworo z nas już zostało przyjętych na podstawie prac w poczet członków Związku Polskich Artystów Plastyków. Z czasem nasze koło ZPAP tak się rozrosło, że objęło również sąsiednie województwo konińskie. Namawiam do takiego zorganizowania się młodych plastyków, ponieważ kiedy związek organizuje wystawy, każda praca podlega jego weryfikacji. Ilość wystaw w Kaliszu jest obecnie ogromna, ale nikt nie kontroluje ich poziomu artystycznego. Młodzieży pokazuję często „Indeks artystów plastyków 1939-1992". Jest gruby, jak książka telefoniczna, zawiera około 22 tys. nazwisk. Mówię im: - Znajdźcie w tej masie nazwisko, które jest wybitne... Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Krzysztof Pierzchlewski,
Kalisia Nowa nr 1-2/119/2006
Wanda Wiłkomirska i Władysław
Kościelniak Wybitna skrzypaczka prof. Wanda Wiłkomirska oraz dokumentalista i artysta grafik Władysław Kościelniak otrzymali w piątek tytuły Honorowych Obywateli Miasta Kalisza. Artystka, która obecnie uczy w Conservatory of Music w Sydney, wielokrotnie koncertowała w Kaliszu, pobliskim Gołuchowie i Antoninie. Rodzina Wiłkomirskich jest związana z Kaliszem od lat dwudziestych XX wieku. Imię Alfreda Wiłkomirskiego nosi Kaliskie Towarzystwo Muzyczne oraz jedna z sal koncertowych. Blisko 90-letni Władysław Kościelniak jest rodowitym kaliszaninem. Od młodości dokumentuje dzieje swojego miasta. Jego grafiki i malarstwo prezentowano na ponad 40 wystawach indywidualnych i 200 zbiorowych. Podczas pobytu w Indiach otrzymał Medal Rabindranatha Tagore za upowszechnianie wiedzy o Polsce. Od 1991 r. honorowe obywatelstwo jest wręczane podczas uroczystej sesji Rady Miasta, zwoływanej z okazji kolejnych rocznic potwierdzenia nadania Kaliszowi praw miejskich. W tym roku jest to 724. rocznica. W uroczystościach uczestniczył m.in. ambasador Kanady w Polsce David Preston, a także delegacje miast partnerskich z Holandii, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Słowacji i Ukrainy. Tytuł Honorowego Obywatela Miasta Kalisza otrzymało do tej pory 18 osób, m.in. prezydent Stanisław Wojciechowski (1923 r.), marszałek Józef Piłsudski (1927 r.), pisarka Maria Dąbrowska i Tadeusz Kulisiewicz (1960 r.), emigracyjny historyk Józef Garliński, a w ostatnich latach - Jan Paweł II (1997 r.), byli ambasadorowie USA i Izraela w Polsce - Christopher Robert Hill i Szewach Weiss (2003 r.). (PAP) 09.06.2006
Nosi Kalisz w sobie
Nadaniu Honorowego Obywatelstwa Miasta Kalisza Władysławowi Kościelniakowi
towarzyszy ukazanie się jego biografii pióra Zbigniewa Kościelaka. O
pięknym życiu piękna książka - chciałoby się powiedzieć, szukając
najkrótszej recenzji.
Dziewięćdziesiąt lat życia to dość nie tylko na jedną,
ale i na więcej książek. Zwłaszcza jeśli przeżyło się wojnę światową i
wszystkie zakręty historii, jakich nie oszczędziła ona Polsce powojennej.
A dochodzi do tego jeszcze tak zwana biografia artystyczna, czyli jakby
drugie życie. Pan Władysław na szczęście biegle włada nie tylko pędzlem i
rylcem, ale także piórem, toteż sam takie książki pisze, nie mówiąc już o
cotygodniowych felietonach w „Ziemi Kaliskiej" czy o artykułach w „Kalisil",
które czytujemy od lat. Co innego jednak „Wędrówki ze szkicownikiem", a co
innego opowieść o samym wędrującym.
Biografia jak panorama
Biografia Władysława Kościelniaka to - w sposób
nieuchronny - panorama Kalisza w czasie i przestrzeni. Na jej kartach
kilkakrotnie pojawia się stwierdzenie, że swoje miasto nosi on w sobie.
Jest przynajmniej kilka osób, które mogłyby zostać tak określone lub same
próbowałyby powiedzieć to o sobie, ale chyba w żadnym przypadku nie
zabrzmiałoby to tak przekonująco.
Słowa uznania należą się autorowi. Przede wszystkim za
to, że zamysł i realizacja nie okazały się szablonowe i że książkę tę
świetnie się czyta, również w podróży (artyści wędrują ze szkicownikami,
ale zwykłym śmiertelnikom wystarczyć musi lektura). Nieszablonowość
przejawia się także i w tym, że „Panorama z bursztynu" nie jest
podporządkowana prostej, linearnej chronologii, że narracja miewa swoje
meandry i niespodziewane nawroty, że rzeczy obiektywnie ważne - jak w
życiu - nieraz mieszają się z tym, co zwykliśmy uznawać za błahostki,
śmiesznostki lub co najwyżej ciekawostki. Jednak właśnie takie
przypadłości, jak zwyczaj tupania w podłogę pracowni, by dać o czymś znać
żonie przebywającej piętro niżej, mówią nam o człowieku więcej niż
informacje, że się urodził..., rozpoczął..., ukończył... itp., a przy tym
czynią go bliższym. I wreszcie - piękna polszczyzna, język, styl, rzeczy
niebagatelne, a coraz częściej lekceważone, nawet przez ludzi starszych i
utytułowanych. Tęgo wszystkiego nie zaniedbał Zbigniew Kościelak, choć z
drugiej strony - takie pióro, jaki ten, o kim się pisze.
W gronie uznanych
Poznajemy więc fragmenty dzieciństwa późniejszego
plastyka, regionalisty i felietonisty, jego bliskich, przede wszystkim
braci, też artystów, żonę Nanę, syna Cypriana, czyli kolejnego plastycznie
uzdolnionego Kościelniaka, ale również przyjaciół i znajomych, wśród
których niemało jest osób zasłużonych, w taki lub inny sposób. Jest więc
na przykład malarz Józef Wanat, który użyczył swojego nazwiska Wanatówce,
przez pewien czas znanej jako spatif, jest Bohdan Adamczak, literat z
Poznania, który współtworzył „Ziemię Kaliską", a wspólnie z Tadeuszem
Kubalskim, ówczesnym dyrektorem Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego,
wymyślił Kaliskie Spotkania Teatralne, są inni ludzie sztuki,
dziennikarze, społecznicy, niektórzy nieco już zapomniani. Tak samo jest
ze zdarzeniami i tak zwanymi faktami materialnymi. Mało kto dziś wie, że
to Władysław Kościelniak przyczynił się do tego, że nie tylko mówimy i
piszemy o Skarbie Słuszkowskim, ale możemy go oglądać i mamy świadomość
istnienia tego zbioru starych monet w zasobach kaliskiego muzeum. Podobnie
rzadka jest świadomość faktu, że nasz bohater zainspirował powstanie
Pomnika Książki stojącego do dziś na plantach.
Twórczy PRL
Oczywiście są i fragmenty dotyczące dziejów „Wędrówek
ze szkicownikiem" i reportaży z podróży Pana Władysława, drukowanych na
łamach „Ziemi Kaliskiej", są uwagi i anegdoty o jego ekslibrisach,
zbiorach książek, obrazów i szkiców, o rekonstruowaniu dawnych, nie
istniejących już budynków czy o zainteresowaniu dawnymi planami miasta. O
czasach PRL-u artysta nie waha się powiedzieć, że był okresem jego
największego twórczego rozwoju. Zarazem jednak znajdujemy i takie
wyznanie, że Pan Władysław nikomu nigdy nie mówił: „towarzyszu
sekretarzu". O tym niechlubnym okresie w dziejach naszego kraju można
zresztą także dowcipkować. Oto na początku lat 50. z inicjatywy partii
kaliscy plastycy zostali „rzuceni" na front walki ideowej. Chłopi musieli
wywiązywać się z obowiązku dostaw zboża na rzecz państwa. Tym, którzy to
czynili bez zastrzeżeń, plastycy mieli rysować portrety, a tym, którzy się
ociągali - karykatury. - Do dziś jest gdzieś u mnie w szufladzie
rysunek chłopa z Sierzchowa, co się nazywał Sowa - mówi Pan Władysław,
ciągle czynny zawodowo, ciągle będący autorytetem w sprawach przeszłości
Kalisza, w dziedzinie twórczości artystycznej i wielu innych, a do tego
człowiek pogodny i życzliwy, choć nieraz krytyczny wobec otaczającej go
lichoty i ludzkiej małości.
Władysław Kościelniak
-
grafik, malarz, rysownik, publicysta i popularyzator historii regionu.
Urodzony 21 września 1916 roku w Kaliszu. Członek Związku Polskich
Artystów Plastyków, autor cyklu plakatów, między innymi do Kaliskich
Spotkań Teatralnych, oraz licznych ilustracji książkowych. W 1946 roku
powstały jego pierwsze obrazy i rysunki, rok później - grafiki.
Współzałożyciel Kaliskiego Koła Plastyków oraz „Ziemi Kaliskiej".
Autor wielu opracowań dokumentalnych i historycznych,
między innymi: „O obronności miasta Kalisza" „Wędrówki po moim Kaliszu",
„Klęski w dziejach miasta Kalisza", „Zabytki architektury Kalisza",
„Portrety z różnych epok", „Kalisz: ilustrowany przez autora przewodnik po
mieście". Twórca rysunkowej rekonstrukcji miasta z przełomu XVII i XVIII
wieku oraz makiet wielu zabytków regionu. Od 1957 roku jego ilustrowane
felietony i publikacje ukazywały się na łamach „Ziemi Kaliskiej" w
cyklach: „Kaliskie podwórka", „Przez kaliską starówkę", „Wędrówki ze
szkicownikiem". Władysław Kościelniak publikuje także w „Kalisii" i
„Opiekunie". Jest autorem licznych wystaw w kraju i za granicą (między
innymi w Indiach, Francji, Holandii, Słowacji i we Włoszech). Jako drugi
Polak - po Tadeuszu Kulisiewiczu - otrzymał Medal Rabindranatha
Tagore od Calcutta Arts Society za cykl czarno-białych linorytów
inspirowanych kulturą i sztuką Indii.
Swoją pracownię wraz z wyposażeniem i zbiorami
podarował rodzinnemu miastu, prosząc o powierzenie opieki nad nią
Książnicy Pedagogicznej im. Alfonsa Parczewskiego. Wyróżniony tytułem
Kaliszanina Roku 2003. Za popularyzowanie historii miasta, ogromny wkład w
działalność publiczną i dziennikarską, dokumentującą historię regionu
kaliskiego i wzbogacającą kulturę polską uznany Honorowym Obywatelem
Miasta Kalisza.
Niedawno ukazała się drukiem książka Zbigniewa
Kościelaka „Panorama z bursztynu" prezentująca życie i twórczość
Władysława Kościelniaka.
Robert Kordes |
|
|